W bloku przy ul. Heleny przez wiele lat mieszkał Władysław Grodecki – podróżnik, kartograf, miłośnik Krakowa, ale też ojciec i dziadek – takiego pana Władysława nie znało zbyt wielu jego naśladowców. W maju 2011 roku obecna kierownik Domu Kultury, Jadwiga Marchwica, przeprowadziła z Grodeckim długą rozmowę o podróżach i pasji. 13 października 2023 roku mija 5 lat od śmierci jednego z najsłynniejszych bieżanowian, dlatego przywołujemy tu ten wywiad.
Zdjęcia w poniższym materiale zostały udostępnione przez samego Grodeckiego, a także – na potrzeby tej ponownej publikacji – przez jego córkę. Dziękujemy!
Pokój, w którym rozmawiamy usłany jest pamiątkami ze wszystkich stron świata. Na ścianach widzę tureckie makaty, ryciny hinduskich bogiń i obrazy przedstawiające afrykańskie kobiety. Nad komputerem pyszni się imponujących rozmiarów żółw, a meblościanka ugina się pod ciężarem pudeł ze slajdami z podróży z jednej i figurkami z drugiej strony. W innych pokojach umieszczono pamiątki z Europy, Ameryki, Australii – lalki, lampki oliwne, słoniki, fajki, figurki bóstw wschodu, muszle, rzeźby i osobliwości z całego świata. Z kolei na ścianach wiszą obrazy: tinga-tinga z Afryki, malowane tuszem płótna z Chin, akwarele i obrazy olejne z Kambodży, laki z Korei, obrazy na skórze z Ekwadoru. W przedpokoju dostrzegam pamiątki z Polski, okazy soli z Wieliczki, odznaczenia turystyczne, pamiątki z czasów studiów, portrety i karykatury. Za szerokimi, typowymi dla budownictwa blokowego oknami zielenią wybucha wiosna, prawdziwy las, setki drzew i krzewów zasadzonych ręką podróżnika. Czuć zapach bzów. Pan Władysław rozkłada turecki stolik i z uśmiechem odpowiada na moje pytania. Mówi o podróżach, samotności i „podróżniczych gwiazdach” telewizji. O turystycznej zakale i sympatii, jaką wciąż cieszą się podróżujący Polacy.Jadwiga Marchwica, Etnosystem.pl: Podróżuje Pan od wielu lat, czy odczuwa Pan jakąś różnicę pomiędzy podróżami „dawniej” a dziś?
Władysław Grodecki: Świat był kiedyś bezpieczny, ale dla mieszkańców „bloku sowieckiego” był praktycznie zamknięty przez dziesiątki powojennych lat. W Polsce zaczęło się to zmieniać po 1970 r. wraz z dojściem do władzy Edwarda Gierka. Na mojej stronie internetowej (www.grodecki.eufurtki.net ) w artykule „Niezapomniane podróże” przedstawiłem, jak wyglądały te początki. Wtedy wyrwanie się stąd do tego „gorszego świata” było niesłychanym przedsięwzięciem. Wymagało ogromnej determinacji, pieniędzy i szczęścia. Obecnie jest dużo łatwiej podróżować, ale niestety świat bardzo się zmienił. Nowe pokolenia Europejczyków, Azjatów, Amerykanów, a nawet Afrykańczyków są już inne. Może poza „światem islamu” zanika tradycyjna niegdyś gościnność i życzliwość, co gorsze podróżowanie staje się coraz droższe i bardzo niebezpieczne.
Jak więc jest naprawdę dziś z tym podróżowaniem?
W sumie jest gorzej niż kiedyś, podróżowanie staje się luksusem. W ostatnich latach niemal wszędzie kolosalnie podrożały hotele, żywność, transport, bilety do muzeów i różne atrakcje turystyczne, a zmalało poczucie bezpieczeństwa.
A dla Polaków?
Znacznym ułatwieniem w wędrowaniu jest nasz, „dobry” paszport, bo Polacy nie mają takich problemów np. przy wjeździe do niektórych krajów arabskich, jak Amerykanie czy mieszkańcy Izraela. Ogromnym ułatwieniem jest też praktyczne zniesienie granic w krajach Unii Europejskiej oraz wiz do większości krajów świata.
Niewielki procent naszego społeczeństwa dysponuje takimi funduszami, żeby przy obecnych relacjach złotówki do dolara mogli sobie pozwolić nawet na egzotyczne wyprawy. Płacąc nieco więcej niż kiedyś mogą oczekiwać bardziej komfortowego hotelu, czy wygodniejszego autobusu. Dawniej za kemping w Turcji płaciło się 2-3 dolary, a w azjatyckich hotelach 4-5. Teraz jest czyściej, wygodniej, ale i dużo drożej.
Ale przecież nie przemierzamy tysięcy kilometrów, żeby spać w luksusowym europejskim hotelu.
Oczywiście. W danym kraju powinno oglądać się to, co jest tam najciekawsze, charakterystyczne. Powinniśmy poznawać kraj, starać się zrozumieć jego obywateli, a nie obrażać się na nich, że są tacy, a nie inni. Jesteśmy tylko gośćmi i nie zmienimy ich , nie ulepszymy.
„Kto raz usłyszał głos Azji innego słuchał nie będzie” – to zdanie mnie prześladuje, jestem zafascynowany Azją, t prawdziwą, biedną. Mnie ciągnie do ciemnych zaułków, wąziutkich uliczek, gdzie przeciętny turysta z zachodu nie odważy się (i nie chce!) zapuścić. Dla mnie nie są istotne gwiazdki hotelu, a bardziej liczą się zapachy, smaki, klimat sąsiedniej ulicy. Zresztą „inteligencja” lubi oglądać slumsy. Tylko biedotę pociąga luksus. Niestety coraz popularniejsza staje się „turystyka amerykańska”, czyli zwiedzanie z okien autobusu, posiłki w drogich restauracjach i noclegi w dobrych hotelach.
Bycie Polakiem otwiera drzwi w niektórych krajach.
Zimą 1992 r. w czasie pierwszej wyprawy dookoła świata odwiedziłem dawną stolicę Persji, Isfahan. W czasie II Wojny znalazło tu schronienie ponad 2 tys. polskich matek i dzieci – uchodźców z „nieludzkiej ziemi”. Spotkanemu na Wielkim Majdanie, jednym z najpiękniejszych placów świata staremu Persowi mój język wydał się dziwnie znajomym. Zapytał: „Where are You from?”. „I’m from Poland” – odpowiedziałem. Mężczyzna uśmiechnął się: „Ech, byli tu Polacy w czasie ostatniej wojny. Tu spędzali swoje święta (Boże Narodzenie). Kiedy muezzin nawoływał do modlitwy, oni modlili się po swojemu i śpiewali kolędy”.
Iran był pierwszym krajem, który polskim sierotom „podał rękę” i ja doświadczyłem tam niezwykłej gościnności. Jeszcze sympatyczniej było w Pakistanie – dwadzieścia lat temu był to niebezpieczny kraj, ale jakże gościnni ludzie! Tu, jak w Turcji, obowiązuje zasada: „Dla przyjaciół wszystko, dla pozostałych prawo”.
Paradoksalnie najgorsze zdanie o Polakach mają Polacy…
Dlaczego tak jest? Jedną z przyczyn jest nieznajomość historii swojej Ojczyzny, ale i dziejów innych krajów. Posłużę się słowami wywodzącemu się z arystokratycznego rodu włoskiego profesora Melzi d’Erila, który kiedyś często odwiedzał Polskę i miał okazję poznać jej mieszkańców: „Pozytywne cechy tego narodu to szlachetność, gościnność, niezwykła odwaga, wrażliwość, honor i ideowość. Negatywne – skłonność do niezgody, nieposłuszeństwa czy częsty brak realizmu. Sąsiedzi Polski byli zawsze gotowi do formułowania złych sądów. Niemcy regularnie zarzucali Polakom improwizację, nieposłuszeństwo, złą pracę, Rosjanie – hipokryzję, nieuczciwość, Austriacy byli bardziej powściągliwi w swych ocenach, ale i mieli mniej okazji do uciskania Polaków”.
Dobra opinia o Polakach w świecie i wzrost sympatii to w ostatnich czasach także zasługa Solidarności i najsłynniejszego pielgrzyma wszechczasów, najlepszego Ambasadora Polski, naszej historii i kultury – Ojca Świętego Jana Pawła II. Jeśli miałbym wymienić kraje gdzie szczególnie mile witani są Polacy, to wypada zacząć od krajów Bliskiego i Dalekiego Wschodu, lubią nas też Latynosi, Meksykanie, Brazylijczycy, Argentyńczycy, Peruwiańczycy, Chilijczycy. Polacy uważani są tam za ludzi prawych, zdolnych i pracowitych.
Istnieje w nas takie przekonanie, że turysta, podróżnik wszędzie i zawsze będzie przyjmowany z otwartymi ramionami. To mit?
A niby dlaczego turysta ma być przyjmowany z otwartymi ramionami? Przecież opuszcza swe strony, by coś załatwić, odpocząć, przeżyć przygodę. Robi to dla siebie, dla własnej przyjemności. Co innego podróżnik, prawdziwy podróżnik. Jak pielgrzym wie (powinien wiedzieć!), jaki jest cel jego wyprawy. Prawdziwy podróżnik to człowiek mądry, wykształcony, otwarty, uczynny, życzliwy innym, człowiek czynu! Podróżnicy to ludzie ciekawi, inni. Im łatwiej niż turystom o pomocną dłoń!
Czy to jest zasada?
Chyba tak, ale jak od każdej, tak i od tej są wyjątki. Afrykańczycy, mieszkańcy niektórych krajów Azji czy Ameryki Łacińskiej są ciekawi świata, ciekawi jak żyją ludzie w innych krajach, co jedzą, jakich czczą Bogów. Ludzie biedni są bardziej gościnni niż bogaci, muzułmanie bardziej niż Żydzi czy Hindusi. Ale jest jeszcze coś, co sprawia, że ci ludzie wiedzą, co to jest głód czy pragnienie bo tego doświadczają każdego roku w okresie miesięcznego postu, ramadanu. Nie pamiętam, by w czasie 18-miesięcznego pobytu na pustyni zdarzył się choćby jeden przypadek bym przejeżdżał obok lepianki czy namiotu beduińskiego i nie wyszedł chłopiec czy dziewczynka by mnie zaprosić na leban (mleko owcze czy wielbłądzie rozcieńczone wodą) lub skromny posiłek – akel. Tym na pozór prymitywnym ludziom przyjęcie obcego człowieka sprawia autentyczną radość. Przy bliższym poznaniu w mieszkańcach „otwartych przestrzeni” dostrzec można autentyczną wielkość!
A jaki wpływ na zachowanie ludzi ma zacieranie się granic kulturowych, bogacenie się społeczeństw i unifikacja warunków życia?
Zanika dawny szacunek, a może kompleks „kolorowych” w stosunku do „białego człowieka”. Często przeradza się on w niechęć i arogancję w stosunku do potomków dawnych kolonialistów i właścicieli niewolników. Inna sprawa, że obecnie wiele krajów Azji dogoniło, a nawet prześcignęło ekonomicznie najbardziej rozwinięte państwa Europy. Wiek XXI to wiek Azji, a szczególnie Chin i Indii
Pieniądze odebrały przygodę?
Komercja zabija zabawę, prawdziwą przyjemność, wielką przygodę. Kiedyś dla przyjaciół organizowałem wyprawy trampingowe po całej Europie i do Turcji. Przemieszczaliśmy się starymi, niewygodnymi autobusami, bez klimatyzacji, barku i toalety, spaliśmy w małych ciasnych namiotach, gotowaliśmy korzystając z butli gazowych, spożywali posiłki na trawie, często na klepisku, a jednak tamte wyprawy wspominają wszyscy najmilej. To rozbijanie namiotów, degustacje potraw, wieczorne śpiewy, zabawy, spacery i sen na trawie w bliskim kontakcie z ziemią. To pozostało w pamięci mimo upływu wielu lat. Gdy wróciliśmy z pierwszej wyprawy, którą zorganizowałem (Skandynawia 88.) przez 10 lat spotykaliśmy się dwa razy w roku na „Opłatku” i „Jajku Świątecznym” i wspominaliśmy tę niezapomnianą przygodę za Kołem Polarnym. Szczególnie utkwiły w pamięci noclegi nad rzekami, jeziorami, fiordami, w lasach, koło wodospadów, czasem u jakiegoś farmera. Nie przeszkadzała nam zimna woda do mycia, chłodne polarne poranki, niezachodzące słońce.
Dziś pragnienie wygody jest konsekwencją współczesnych miejskich warunków bytowania. Standardy życia w krajach rozwiniętych czynią ludzi „mięczakami” w tym sensie, że większość z nich jest chroniona przed zagrożeniami ze strony przyrody i środowiska. Ludzie mieszkający w ciepłych, wygodnych mieszkaniach , gdzie nie ma problemu z wodą, prądem, gazem i żywnością obawiają się, że nie poradzą sobie w sytuacji nadzwyczajnej, gdy tych wygód zabraknie! Niestety podróżowanie wiąże się z wieloma niewygodami. Jeśli chcemy naprawdę poznać świat to musimy wędrować razem z autochtonami, tak jak oni sypiać, to, co oni jeść.
Chcąc nie chcąc, to właśnie podróże wpłynęły na to, że się sobie „opatrzyliśmy”…
Przemieszczenia ludności, dłuższe wyprawy nie są przecież nową sprawą. Zjawisko „wędrówek ludów” znamy już od czasów starożytnych, kiedy kultury państw greckich mieszały się ze wschodnimi, perskimi. To wróciło, podobnie jest i dziś – nie dziwimy się ciemnoskórym mieszkańcom na polskiej wsi, a Azjaci nie traktują białych, jak osobliwości w swoich krajach.
Świat, mozaika różnych kultur, języków, religii, klimatów, ras, kolorów, roślin, zwierząt zawsze ludzi fascynował, szczególnie Polaków. Typowy Amerykanin uważa, że tam gdzie się urodził ma dom do mieszkania, sklepy gdzie może nabyć wszystko, co potrzebne mu do przeżycia, fabrykę gdzie pracuje i samochód, by do niej dojechać. Ma też telewizor, w którym może zobaczyć, jak świat wygląda. Jemu to wystarczy, ale nie wystarczy Polakowi. Po latach „sowieckiego zniewolenia”, kiedy granice na Zachód tylko dla polityków i sportowców były otwarte, w latach 70. nastąpiło niewielkie uchylenie drzwi. Prawie każdy Polak, którego było na to stać mógł zobaczyć Egipt, Indie, Bliski Wschód. Później przy pewnej dozie szczęścia i determinacji można było wyjechać nawet do Francji czy Italii. Niemałą, pozytywną rolę w poznawaniu Europy odegrało PTTK, skupiające ogromną ilość ludzi dobrze wykształconych, pasjonatów podróży. W Krakowie pierwszy krok w tym kierunku zrobił Zarząd Wojewódzki PTTK, który w 1978 r. zorganizował wycieczkę do Włoch i Austrii, rok później do Francji i Szwajcarii.
Było to metodyczne zwiedzanie Europy od miasta do miasta, od muzeum do muzeum, ale też od kempingu do kempingu. Takie podróżowanie z namiotem było wówczas wielką, jedynie dostępną szansą, przygodą i miało wiele praktycznych zalet. Kontakt z ziemią i świeże powietrze, czysta własna pościel no i wartości poznawcze. Nigdzie tak nie poznasz potraw, kultury, historii, muzyki i tańca, jak na kempingu, wśród tubylców i innych podróżników z różnych stron świata. To był początek, pierwsza lekcja wielkiego odkrywania świata.
A dziś…
Kolejne pokolenie Polaków może swobodnie podróżować po świecie. Mamy paszporty w szufladzie, do większości krajów świata nie potrzeba wiz, a jednak coraz częściej młodzi ludzie wybierają się na Seszele, Madagaskar, Wyspy Wielkanocne. Nie ma już tej ciekawości świata, głodu obcowania z historią i zabytkami, potrzeby poznania Europy i Azji. Spacer po dżungli, czy wylegiwanie się na plaży nie wymaga takiego wysiłku, jak zwiedzanie świątyń Francji czy muzeów Italii. Co gorsze, pozostało z „minionej epoki” podejście roszczeniowe. Nierzadkie są przypadki, że klient zapłaci za nocleg w Schronisku Młodzieżowym, a chciałby spać w Sheratonie! Czasem „podróżnicy”, jak niedawno para z Leszna czy pewien Polak z Sydney uważają, że można wędrować „gratis”, że im „się należy”. To gorzkie refleksje z ostatnich moich wypraw w kilkuosobowym gronie na Daleki Wschód. Jeśli turyści z Rosji i Polski mają „specjalne” (wyższe) stawki za usługi turystyczne to właśnie dlatego, żeby im uświadomić, że poza opłatą transportu i noclegu jest jeszcze wiele kosztów pośrednich, cała logistyka.
Organizowane są jednak wyprawy, w niedużych grupach, które zdobywają sponsorów.
Tak, często można zobaczyć takich w telewizji. Reklamują się szumnie przed wyjazdem, a ja uważam, że uczciwiej by było gdyby pojawili się na ekranie i pochwalili się swymi dokonaniami po powrocie! Wyprawy, zwłaszcza młodych ludzi są na ogół źle zorganizowane, brak im sensownego programu i najczęściej aspekt poznawczy, odkrywczy, naukowy odgrywa rolę marginalną. W skomercjalizowanym świecie podróżowaniu służy najnowocześniejsza technika, a podróżnik bardziej kojarzy się ze sportowcem, wyczynowcem niż człowiekiem posiadającym rzetelną wiedzę w danej dziedzinie. Wystarczy porównać wyprawy XVI- XIX w. podróżników, odkrywców np. R. Scotta, R. Amudsena czy H. Arctowskiego z wyprawami dzisiejszych polarników.
Obala Pan stwierdzenie, że „w grupie raźniej”?
Tak jest dziś. Mogą jednak być wyjątki, które potwierdzają regułę. Wrócę jeszcze wspomnieniami do wyprawy 1992-94 r. W grupie trzeba pilnować się nawzajem, a na to nie każdy ma czas, siłę i ochotę. Kiedy pierwszy raz wybrałem się w podróż dookoła świata w towarzystwie pięciu osób w Indiach pojąłem, jak bardzo ci ludzie są do takiej podróży nieprzygotowani. Taka podróż to gigantyczna operacja logistyczna i sporo pracy. Musiałem myśleć za innych o organizacji noclegu, przeprawy samochodu przez ocean i innych rzeczach, które pozostałym nie przyszły do głowy.
Niewiele więc jest udanych długich wypraw w kilkuosobowym gronie gdyż często uczestnik nie posiada żadnych umiejętności, ani dobrej woli i nadaje się jedynie do pilnowania bagażu. Ponadto różnice charakterów, oczekiwań, doświadczeń i kwalifikacji „zawodowych” są przeważnie tak znaczne, że osobiste, egoistyczne cele, ambicje stają się ważniejsze, niż realizacja zasadniczego programu ekspedycji.
Gdy w 1992 r. ruszałem na wyprawę dookoła świata z grupą studentów jeden z nich zapytał: „A ile na tym zarobię?”. Inny bardzo zatroskany powiedział: „Ty będziesz kierownikiem, na ciebie spłynie splendor, a ja?”. Niedawno odwiedziłem Bliski Wschód z osobą, jak mi się zdawało dobrze mi znaną. Jego dewiza życiowa: „Nikt mi nic nie dał i ja nie dam nic nikomu!”. Przed takimi towarzyszami podróży trzeba uciekać. Tacy nie powinni opuszczać swego domu. Lepiej nie organizować delikwentowi wakacji, „które mu się należą”.
Wydawałoby się, że samotność w podróży to raczej niedogodność.
Samotne wędrówki mają tyle samo plusów, co minusów. Wydaje się, że najlepiej odbywać dalekie podróże we dwie osoby. Jest bezpieczniej, łatwiej o tani nocleg w hotelu gdzie są przeważnie dwuosobowe pokoje, mniej dokucza samotność. Jednak znalezienie osoby czującej „bluesa”, koleżeńskiej, o odpowiednich kwalifikacjach moralnych i etycznych, sprawnej fizycznie, dysponującej nieograniczonym czasem z pewną kwotą pieniędzy – graniczy z cudem.
Ale w Polsce jest wielu podróżników, chyba jest możliwość dobrania odpowiedniego kompana?
W Polsce jest około stu podróżników, ale to nie są ci, których lansują media. Wystarczy wziąć do ręki jakąkolwiek książkę tzw. „wielkiego podróżnika”, by przekonać się, jak niewiele mają do powiedzenia. Zdjęcia czasem są dość ciekawe, ale tekstu czytać się nie da. Przerost formy nad treścią, w dodatku możemy być dla nich konkurentami, a sławą i pieniędzmi dzielić się nie chcą.
Jakie są więc plusy samotnego wędrowania?
Łatwiej o gościnę w klasztorze, domu prywatnym czy w placówce dyplomatycznej, bo to tylko jedno łóżko, jedno miejsce przy stole, jedno miejsce w samochodzie. Mniej jest problemów wydawałoby się zupełnie prozaicznych np. kwestia kto ma rządzić? przecież podróżnicy to przeważnie silne osobowości i nie są przywykli do słuchania poleceń innej osoby. Nie trzeba się też stresować przy układaniu programu zwiedzania, udzielaniu wywiadu dla mediów, przekazywaniu czy otrzymywaniu prezentów itd.
Mamy jednak podróżników, którzy są cenieni w świecie i samej Polsce, za dokonanie czegoś niezwykłego.
Przykładem jest tu Marek Kamiński, jego „bieguny” i przepłynięcie Wisły od źródeł do ujścia. Ale też nie jest on jedynym ani pierwszym, który „pokonał” Królową Rzek Polskich. W Montrealu żyje nasz rodak, Jurek Adamuszek, który wcześniej tego dokonał, poza tym przejechał obie Ameryki z północy na południe w bardzo krótkim czasie. To osiągnięcie znalazło się w Księdze Rekordów Guinessa. Za osiągnięciami Marka Kamińskiego kryją się nie tylko umiejętności surviwalowca, ale i wielkie pieniądze, media. Prawdą jest, że w żadnym przypadku nie byłbym w stanie przejechać na nartach Grenlandii, ale prawdą jest i to, że Marek nie przejechałby w ciągu miesiąca za 50 dolarów Indii, ani nie okrążyłby Świata za 3 000 dolarów, jak mnie się to kilkakrotnie udało.
Z podróżników, których miałem okazję poznać wymienię Marka Michela, który na motocyklu WSK125 w 1974 r. objechał cały Świat, Andrzeja Sochackiego z warszawskiego Targówka, podróżującego różnymi środkami lokomocji, Wojciecha Cejrowskiego wędrującego po Meksyku i Amazonii, czy krakowskich kajakarzy Klubu „Bystrze”, którzy pod wodzą Andrzeja Piętowskiego w 1981 r. na pontonach przepłynęli najgłębszy kanion świata, Rio Colca w Peru. Obecnie prawie wszyscy mieszkają w USA.
Czym się w takim razie różni prawdziwy podróżnik od takiego „nieprawdziwego”?
Ja hołduję zasadzie, która jest obecna w naszej świadomości od wieków, że podróżnik jest odkrywcą, musi mieć konkretny cel podróży. Niestety znaczna większość tych organizowanych na szeroką skalę „wypraw” to wyjazdy wakacyjne, relaksujące, a przy tym nieprzygotowane, ignorujące aspekt poznawczy. A przecież można tak ułożyć program by i zobaczyć, i poznać, i poczuć. Aby tego dokonać, nie są potrzebne wielkie pieniądze. Podróżnicy twierdzą, że globtroter powinien mieć albo trochę pieniędzy, albo trochę czasu. Wędrowanie dla mnie ma tylko wówczas sens, kiedy robię to z autochtonami. Kiedy mogę poznać ich bliżej, ich religię, a nie po to by leżeć na plaży, jeść i spać.
Czy brak wiedzy jest wystarczającym powodem dla obniżenia rangi podróżnika?
Zdecydowanie tak. Brak wiedzy, brak szacunku dla innych nacji, dla ich doświadczeń, kultury, cechuje ludzi prymitywnych. Podróżnik powinien być nie tylko nauczycielem, ale również i świadkiem, być człowiekiem uczciwym, szlachetnym, mądrym. Podróżowanie to wielki przywilej, dar boży, a zdobyta wiedza i doświadczenie powinny komuś służyć. Jak w swej biografii napisał mi wielki Polak ks. Marian Żelazek: ” Kogo Pan Bóg kocha posyła go w świat, bo świat otwiera oczy, serce i duszę!”. Aby być lepszym, by spojrzeć na otaczający nas świat i nasze problemy z pewnego dystansu, by siebie lepiej poznać konieczna jest ta niejednokrotnie straszliwa samotność – doświadczenie gór, mórz i oceanów, zmaganie się z przyrodą okolic okołobiegunowych czy pustyni. Nie da się jej poczuć jadąc z ekipą telewizyjną i trzymając się ściśle programu pracodawcy.
Co jeszcze?
Możemy włączyć sobie Travel Chanel albo Discovery i zobaczyć, jak ci „podróżnicy” jeżdżą po świecie, ale to nie jest to samo, nie doświadczymy w ten sposób tego, co oni! By to prawdziwie przeżyć i zapamiętać, trzeba poczuć pragnienie na pustyni, głód w Afryce, zapach dżungli w tropiku, poczuć zmęczenie jazdy w zatłoczonym pociągu w Chinach i pot od lejącego się z nieba żaru i ciężki plecak na ramionach i ten paraliżujący strach gdy spaceruje się po ulicach Limy czy najpiękniejszego, ale i jednego z najbardziej niebezpiecznych miast świata, Rio de Janeiro. Miałem dwa przypadki napaści i rabunku, tego się do końca życia nie zapomina…
Wspomnienie napaści chyba nie jest przyjemnym…
Kiedy policjanci w Managui kilkanaście godzin po napadzie młodych, uzbrojonych w noże bandytów przedstawiali mi zdjęcia kilkuset podejrzanych młodocianych przestępców, nikogo nie rozpoznałem. Wszystkie twarze wydały mi się bardzo podobne. W czasie napadu byłem w szoku, nic nie zdołałem zapamiętać, a przez kilka godzin nawet nie czułem bólu, przebitej nożem dłoni, rany głowy, krwawiącego ramienia i piersi. Emocje płynące z ekranu są płytkie, trzeba to przeżyć!
Chyba tylko półtoraroczny pobyt na pustyni i dwa tygodnie spędzone wśród trędowatych były dla mnie równie wstrząsające. Żyłem z tymi ludźmi dwa tygodnie, wiem już, czym jest trąd. Można zobaczyć ich na filmie, ale dopóki nie uporasz się z widokiem okrutnie okaleczonych ciał, dopóki nie przeżyjesz straszliwej samotności i obezwładniającego uczucia pragnienia nie będziesz rozumiał pojęcia „piekła”.
Nie chcę tego tak upraszczać. Jeśli ktoś ma pieniądze, czas i okazję gdzieś wyjechać – to trzeba z tego korzystać. Ale najpierw trzeba posiąść pewne umiejętności, wiedzę, o której już wspominałem i korzystać z każdej okazji podróży, zwłaszcza do odległych krajów, bo ten nasz bliższy i dalszy świat zmienia się nieodwracalnie. A może nam wkrótce zabraknie sił lub pieniędzy? Warto przytoczyć słowa św. Augustyna: „Świat to księga, ktoś, kto nie podróżuje czyta jedną jej stronę”.
Czy podróżnicy, którzy mają za zadanie nakręcić program do telewizji są potrzebni?
Oczywiście, a kto ma to robić, jak nie podróżnicy? Podróżnik, prawdziwy podróżnik, jest świadkiem, a nie tylko nauczycielem i może zweryfikować np. niesprawiedliwe opinie o muzułmanach, ale także o Polakach! Media służą ich właścicielom i często zmieniają rzeczywisty obraz dzisiejszego świata.
A jaka idea przyświeca pańskim podróżom?
Moim wyprawom poza aspektem przygodowym i poznawczym przyświeca jeszcze inny aspekt, nazwałbym go patriotycznym. Wszędzie szukam „poloników”, spotykam się z wybitnymi Polakami mieszkającymi na obczyźnie, odwiedzam ośrodki polonijne, gdzie wygłaszam wykłady na temat Polski i podróżowania. Nawet w najdalszych zakątkach naszej planety znajduję polskie cmentarze, groby wybitnych Polaków, miejsca ważnych wydarzeń z udziałem naszych rodaków. Z każdego z tych szczególnych miejsc przywożę szczyptę ziemi, która później jest uroczyście składana na Mogile Mogił – Kopcu Józefa Piłsudskiego w Krakowie. To moje zwożenie ziem zaczęło się w 1988 r. od ziemi z Narviku. W sumie przywiozłem ich z blisko 200 miejsc, to jakieś ¾ tych złożonych na Kopcu po Wojnie.
Wspomnę jeszcze, że każdej wyprawie patronowali rektorzy najbardziej renomowanych polskich uczelni (Politechniki Warszawskiej, UJ, AGH, KUL, AWF), a patronat medialny obejmowały cenione przez Polaków dzienniki i periodyki (Dziennik Polski, Nasz Dziennik, Gazeta Polska, Nasza Polska, Płomyczek, WZRASTANIE itp.).
Poświęcił Pan sporo czasu podczas podróży po całym świecie, aby przywieźć polską ziemię na krakowski Kopiec Piłsudskiego. Czy Miasto wspierało Pana w tej misji?
Ani miasto, ani państwo, ani ROPWiM (Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa) nie „skalały się” choćby symbolicznym wsparciem tej akcji. Co gorsze urzędnicy URM Krakowa zablokowali zaproponowane i przyznane przez Komisję Kultury i Komisję Promocji 5 000 złotych na wyprawę w latach 2002-03 dla uczczenia 60. rocznicy polskiego wychodźstwa z Rosji, a odwołanie Rady Nadzorczej Petrochemii Płock w czasach gdy prezydentem RP był Aleksander Kwaśniewski zablokowało pomoc tej Instytucji na realizację programu wyprawy dla uczczenia 80. rocznicy Bitwy Warszawskiej w latach 1999-2000. Pozostawiam to bez komentarza.
Ale pomimo, nazwijmy to „niedocenienia” i tak dotrzymał Pan sam sobie słowa i dokonał misji.
Bez względu na cenę staram się osiągnąć cel, choć przecież nie zawsze jest to łatwe. Nie patrzę, gdzie mogę kupić tani bilet i nie lecę na oślep. Czasem ktoś mi pomoże, ale przeważnie realizuję program za własne pieniądze zarobione w kraju i za granicą. Często pomagano mi tytułem rekompensaty za artykuły prasowe, udzielanie wywiadów, audycje radiowe czy telewizyjne, za prowadzenie wycieczek, koszenie trawy i obcinanie drzew. Oczywiście pomagano mi również i dlatego, że podobało się komuś to, co robię. Czasem za autograf, za uściśnięcie dłoni ktoś pokazał coś ciekawego, poczęstował obiadem. Zresztą, czy dobry uczynek musi być „za coś”?
Czy takim celem jest też dla Pana szerzenie świadomości historycznej?
Zdecydowanie tak. Jako podróżnika, obowiązują mnie pewne zasady postępowania, etyka zawodowa. Podróżnik-świadek powinien mówić to, co myśli, to, co czuje! Uważam, że znajomość i świadomość historii własnego narodu jest szalenie istotna. Historii swojej Ojczyzny nigdy i nigdzie nie musiałem się wstydzić. To, że jestem Polakiem zawsze było powodem do dumy i nigdzie z tego powodu nie doświadczyłem przykrości.
Jako przewodnik po Krakowie z 40-letnim stażem też przeszedłem niejedną lekcję patriotyzmu. Dla takiego przeciętnego człowieka z ulicy np. dywagacje, czy Kaczyński powinien, czy nie powinien być pochowany na Wawelu są niepotrzebne i śmieszne. Gdyby świadomość historyczna była większa – takich problemów by po prostu nie było. Uczmy się prawdziwej historii, by nie znaleźć się w podobnej sytuacji jak ów polski oficer oprowadzający przed wielu laty Marszałka, później Premiera ZSRR, Bułganina w krypcie Józefa Piłsudskiego. Gdy Kapitan LWP chcąc przypodobać się dostojnemu gościowi wypowiedział dwa słowa po rosyjsku „pogrzebał Polskę”, ten odpowiedział: „Żołnierzu nie znacie swojej historii!”.
Dlaczego brakuje nam dumy z historii?
Bo źle jest uczona. I historia i geografia to przedmioty traktowane po macoszemu – najlepiej znamy historię starożytną i fakty geograficzne z Afryki, omijając to, co najciekawsze: dwudziestowieczną historię Polski. Pomijam już fakt, że w szkolnictwie wciąż pracują ci najsłabsi, kompletnie nieprzygotowani ludzie, ci, którzy nie mieli innego pomysłu na życie. Taki człowiek nigdy nie będzie dobrym nauczycielem. A warto wspomnieć, że w obozach polskich sierot w czasie II Wojny Światowej rozsianych po całym świecie język polski, geografia i historia były najbardziej ulubionymi przedmiotami.
Po wielu spotkaniach z młodzieżą i dziećmi w szkołach chce Pan stać się takim „nauczycielem geografii” z prawdziwego zdarzenia.
Chcę opisać wszystko, co przeżyłem, a jest tego niemało. Książki „podróżnicze”, które się ukazują, są w większości wypadków tak marne, obrazkowe, wyprane z najważniejszych informacji. Dlatego książka, którą teraz piszę, „1500 Dni Samotnych Wędrówek po Świecie”, a w której sam rozdział o Ameryce Północnej ma już ponad 130 stron, jest podparta informacjami z poważnych źródeł i oczywiście – moich doświadczeń.
Na koniec, czy miałby pan kilka rad dla początkujących podróżników, którzy chcą naprawdę poznać świat?
Trzeba też być młodym i mieć marzenia, bo marzenia to skrzydła, a umiejętności te skrzydła mogą uruchomić. Trzeba mieć wiarę we własne siły i pielęgnować w sobie przekonanie, że to, czego nauczyliśmy się w polskiej szkole, na ulicy, w domu, wystarczy, aby pięknie żyć i podróżować z otwartą głową i nie bać się świata. Trzeba być człowiekiem uczciwym – w stosunku do siebie i innych. Jeżeli oczekuję pomocy, to sam muszę chcieć tę pomoc ofiarować. Jeżeli chce się podróżować, to trzeba też chcieć wracać, bo to w domu, w Ojczyźnie są nasze korzenie, z których trzeba umieć być dumnym i z nich czerpać wiedzę i siłę!
Rozmawiała: Jadwiga Marchwica dla Etnosystem.pl
Maj 2011
***
Władysław Grodecki w naszym Domu Kultury:
kwiecień 2000, wystawa fotograficzna „Moje odkrywanie świata”
18 grudnia 2004, wieczornica „Święta Bożego Narodzenia na świecie”
19 marca 2005, wieczór patriotyczny poświęcony Józefowi Piłsudskiemu „Imieniny Marszałka” z prelekcją Władysława Grodeckiego „Trochę biografii…”
15 września 2005, recytacje Alicji Kondraciuk „Zobaczyli ją idącą – 25 lat Solidarności” z pokazem przezroczy Władysława Grodeckiego „Kraków 25 lat temu”
17 grudnia 2005, spotkanie „W drodze do Betlejem” z prelekcją Władysława Grodeckiego „Nowy rok na świecie”
październik 2006, projekt „Wielka nadzieja Afryki”
październik 2008, wystawa „Ocalić od zapomnienia. Cmentarze polskie na Wołyniu”
październik 2001, wystawa „Kurdowie i ich sąsiedzi”
maj 2014, wystawa fotograficzna „Smakowanie świata – Daleki Wschód”
[…] Władysław Grodecki – komercja zabija zabawę – WYWIAD […]
[…] Na naszej stronie dostępny jest też wywiad z podróżnikiem, który Jadwiga Marchwica – obecna kierownik DK – przeprowadziła w 2011 roku – KOMERCJA ZABIJA ZABAWĘ. […]